niedziela, 29 stycznia 2012

Kupujemy tani dupowóz czyli co ma wspólnego dziura w dupie z działalnością chatytatywną?


Jak powszechnie wiadomo z kupowaniem i sprzedawaniem samochodów wiąże się zawsze wiele przygód i anegdot. Już jakiś czas temu miałem ochotę zacząć spisywać perełki z tej kategorii ale jakoś nie było okazji, teraz się nadarzyła, co prawda może nie trafiło się tym razem nic aż tak wyjątkowego ale myślę że i tak warto opisać.

Jakiś czas temu odezwała się do mnie koleżanka że wraz ze swoim wybrankiem chcą kupić samochód, a że nie mają za bardzo pojęcia o tej materii to chciałaby poprosić mnie o pomoc. A że lubię ten sport to chętnie zgodziłem się pomóc.
Na początku określili tylko budżet - 5000zł, wypytałem co ich interesuje, ile toto będzie jeździło, jakie mają preferencje itd.
Wyszło na to że jeździć będzie nie dużo, użytkowane będzie przez dwóch raczkujących kierowców, i generalnie brak jakichś szczególnych wymagań, ma być i jeździć, bo to w końcu pierwszy samochód w życiu więc lekko miał nie będzie.
Po konsultacjach padło na VW Polo lub Golfa, bo duży wybór, tanio można kupić i tanio naprawiać i w przypadku awarii i w przypadku jakiejś drobnej stłuczki.
Szybki przegląd ofert na allegro z naszego województwa bo nie ma sensu daleko jeździć.
Wytypowaliśmy trzy, załadowaliśmy się w moją najdroższą i ruszyliśmy...
Pierwsze miało być śliczne na zdjęciach białe Polo, właściciel umówiony na 11-stą, niestety gdy byliśmy prawie na miejscu okazało się że nie odbiera telefonu. Kolejne dwie oferty były niestety oddalone o jakieś 100km, co cóż, jedziemy.
Pierwsze oględziny VW Vento 1.9 TDI 1995r. wyceniony na 4800zł. Właściciel przez telefon zarzekał się że jest tylko jeden purchelek rdzy na tylnej klapie i że silnik jest ok, nie kopci itd.
Już na pierwszy rzut oka dostrzegłem dwa ogniska rdzy o których nie wspomniał, ok, samochód ma 17 lat nie ma co się dziwić. Wnętrze masakra, niby 311 000 przebiegu a krawędzi oparcia fotela praktycznie brak, gąbka na wierzchu a dookoła malowniczo porozrzucane kawałki tego co się z niego wykruszyło... czyli przebieg bzdura bo dobrze wiem że w tym modelu po tym przebiegu nie ma mowy o aż takim wytarciu.
Odpalamy silnik, który niestety był ciepły gdy przyjechaliśmy, posłuchałem, brzmi dobrze, o ile jakiekolwiek 1.9 TDI może brzmieć dobrze... ale no powiedzmy bez niepokojących dźwięków. Proszę właściciela o przegazówkę, staję z tyłu a tu wieeelka czarna chmura do tego po odpuszczeniu gazu zanim zszedł z obrotów silnik zaczął jeszcze bardziej kopcić i skakać jakby chciał wyskoczyć z budy... Nie wnikałem szczególnie w przyczynę takiego zachowania podziękowałem i pojechaliśmy dalej.

Kolejnym szrotem dnia był Golf III 1.6 benzyna 1996 rocznik cena 5200zł, na zdjęciach śliczny przebieg niby 109000km(taa...). prosto z Niemiec.
I tu się zaczyna, właściciel handlarz, twierdzący że ma dwa komisy w Radomiu i Audi A8 ale jeździ tym Golfem bo szkoda go na plac do komisu i jest taki zajebisty... i nie pucowany do sprzedaży - na budzie ślady po polerce, pod maską czysto że z obudowy filtra jeść można - oczywiście pod warunkiem że się lubi jak jedzenie zalatuje wiśniowym PLAKiem :P
Samochód stoi na trzech alufelgach i jednej stalówce... na zdjęciach wyglądało że ma wszędzie alu, ale po powrocie dopatrzyłem się że na żadnym nie widać lewego przedniego koła, a co ciekawe stalówka była na prawym tyle gdzie na zdjęciu jest alu... ciekawe...
W ogłoszeniu 1996 rocznik, w praktyce1995, silnik miał mieć 101 km, a miał 75, miało być zero rdzy a już na klapie znalazłem purchla... Przebieg 109000km, gałka zmiany biegów nie od kompletu do tego coś mocno zużyta, niby jeden właściciel w Niemcowni i samochód kupiony bezpośrednio od niego spod domu, ale oczywiście książkę serwisową jak to określił sprzedający "zajebali" gdzieśtam....
Próbuję odpalić kręci kręci i nic, gość krzyczy żebym gazu dał, dodałem no fakt pomogło odpalił, no super stan!
Jazda próbna sprzedający wsiadł za kierownicę, jakiś pokaz tego że ręczny trzyma aż gumę pali, potem slajd na rękawie w zakręt. Potem ja wsiadłem za kierownicę, i tak jak już przy jego ruszaniu mi się wydawało sprzęgło agonia, nie sposób ruszyć żeby nie szarpnęło samochodem. Ale przecież to nic tam, jest ok...
Po zakończeniu jazdy próbnej odkręcam korek od oleju a tam kawa z mlekiem jak cholera i to duuużo.
Pierwsza myśl padnięta uszczelka, odkręcam korek od zbiorniczka wyrównawczego, czysto, przgazówka, nie bulgocze. Ale skoro jest majonez a uszczelka niby ok, to znaczy że używany na krótkich dystansach, ale skoro niby nim jeździ to coś tu nie gra, ma komisy w oddalonym o jakieś dwadzieścia kilka kilometrów Radomiu więc raczej ma gdzie się nagrzać.
Oglądam podłogę i progi, prawa strona OK, lewa tył OK, przód, oo a co to dziura w progu na dwa palce... oczywiście gość twierdzi że nie wiedział.
I tu zaczyna się opowieść o taksiarzu co przyjechał do niego kupować Mercedesa z jakimś kolegą i też naleźli dziurę w podłodze i taksiarz miał powiedzieć do kolegi "A ty też masz dziurę w dupie i żyjesz..." no super argument. Do tego gość nie chciał zejść zupełnie z ceny bo on i tak przecież na tym nie zarabia bo takie miał koszty i on nic z tego nie ma. Aż nie wytrzymałem i mu powiedziałem że jakoś nie chcę mi się wierzyć że on samochodami tak charytatywnie handluje.  Generalnie podziękowałem i się zmyliśmy.

W drodze powrotnej dodzwoniliśmy się do właściciela Polo który wcześniej nie dobierał.
Skracając na maksa historie.
Podchodzę, parzę maska coś dziwnie leży względem błotnika, otwieram, mocowanie poduszki silnika coś mi się nie podobam parze na podłużnicę a tam szpachla odpada, ok. 2-3mm szpachli popękane, miejscami odpadło... podziękowałem, pożegnałem.

Podsumowując pół dnia jeżdżenia, 360km, trzy szroty, oczywiście przez telefon wszytko super, zdjęcia piękne, ja wiem że za 5000zł nie ma co się nowego spodziewać, ale po co aż tak kłamać?