piątek, 23 stycznia 2015

Mirki z Modlińskiej są bezbłędne chłopaki!


Ostatnio natrafiłem na dość standardową historyjkę, powtarzającą się każdego dnia różnym ludziom, w różnych miastach, wydawałoby się że wszyscy wiedzą że tak jest... ale nie!
Jest sobie Ania (imię zmienione), jeździła Toytoy'ą Corollą 1.4 benzyna z 2003roku którą kupiła kilka lat wcześniej od swojej siostry która miała ją od nowości. Toytoy'ka nie była zła, miała jakieś ~150kkm więc jak na trwałość takiego sprzętu to jeszcze wiele kilometrów przed nią. Co prawda Corolka była dość mocno zapuszczona wizualnie, zawsze brudna, obdrapana z każdej strony ale się turlała. Niestety Ania wraz z mężem stwierdzili że czas na zmianę środka lokomocji. Celowo napisałem środka lokomocji ponieważ są to osoby które samochód traktują w sposób czysto utylitarny, stąd też niska dbałość o estetykę. Generalnie podejście typu "Mam wlać paliwo i ma pojechać nic więcej".  Do tego ani jedno, ani drugie nie ma bladego pojęcia o motoryzacji, no spoko nie każdy musi. Zasygnalizowali mi że chcą zmienić samochód, próbowałem zasugerować że Toytoy'ka nie jest zła, jakby ją nieco doinwestować to będzie to lepszy biznes niż dokładanie do czegoś młodszego(na czym im zależało) ale nie koniecznie lepszego. Ale nie, chcą zmienić i koniec. No spoko, mi też zdarzało się zmienić samochód bo poprzedni mi się znudził. Zaproponowałem, że jakby mieli coś na oku, niech dadzą znać, pojadę z nimi, pomogę - obejrzę, ocenię, doradzę.
Potem na jakiś czas zapadła cisza...
Aż tu któregoś dnia Ania będąc w okolicy przyjechała pokazać swój zakupiony dzień wcześniej rydwan dizajnu.
Wychodzę, patrzę Peugeot 308... aż gęsiej skórki dostałem, że mam do tego wsiąść. Zostałem zaproszony do przejechania się nim.
Wsiadam za fajerę patrzę na średnio czytelną deskę rozdzielczą a tam ~56434km - myślę eee 5643,4km na tripie bo ktoś nie skasował, ale nie... to ma być przebieg... patrzę na kierownicę - starta jak w firmowym Caddy po 200kkm, łapię za pas - krawędź nieźle postrzępiona, patrzę na pedały, deko już zmęczone, patrzę na gałkę zamiany biegów - nowa (nie jak nowa, tylko nowa na chromie gdzie jest schemat biegów nawet najmniejszej ryski), Ania gada akurat przez telefon to nawet nie mam jak spytać, który to rocznik, ale patrzę na szyby - 2007. Zerknąłem na krawędź fotela kierowcy a ona już tak dość mocno wymiętoszona... Czyli klasyka cofnięte na chama, ale tym razem dość ostro...
Ruszam... szarpnąłem jak 50-letnia Krystyna na kursie na Prawo Jazdy, zmieniam bieg a lewarek od biegów chodzi jakbym kijem w wiadrze z g... grzebał, sprzęgło bierze przy samiusieńkim końcu, na żółto świeci kontolka od ABSu i ESP. Wyjeżdżam z osiedla na obwodnicę, daję gazu najpierw się zkrztusił przez ułamek sekundy potem poszedł, i tak przy każdym mocniejszym wciśnięciu gazu.
Myślę sobie, nie ten przebieg to już na 100% wiadomo że to ściema, nawet żabojady nie produkują badziewia które po takim przebiegu tak wygląda i tak jedzie...
Ania nadal gada przez telefon więc nawet nie mogę spytać co to ma pod maską, no bo wiem że benzyna ale jakaś taka anemiczna - myślę pewno jakieś 1.4... jak się okazło 1.6 niby 120KM ale nawet 1.9 TDI 90KM miało lepszy start...
Zrobiłem rundkę - nie wiem skąd legenda o komforcie we francuskich automobilach, ten był dość sztywny, zawieszenie dość słabo wybierało nierówności, zwłaszcza poprzeczne... a nie przepraszam, porównałem niechcący z zawieszeniami w A4 B5 Quattro i MB W210, a one przecież są z lat '90tych i są śmietnikami bo są stare, a każde nowsze auto musi być lepsze o tego starszego bo jest nowsze i koniec dyskusji!
Dojeżdżam z powrotem pod dom, Ania kończy rozmawiać przez telefon. Pyta się jak się podobało. No to pytam gdzie to kupiła - no w komisie na Modlińskiej. Zaczynam tłumaczyć, że przebieg to ściema, jakim cudem, samochód z 2008 roku ma mieć przebieg 56kkm, do tego jakim cudem opłacało się handlarzowi przywieźć to z Niemiec i sprzedać w Polsce z zyskiem.
Ale, że panowie w komisie papiery pokazywali, że przebieg udokumentowany, że książka serwisowa... to wyjaśniłem, że za jakieś 50zł mogę zrobić książkę serwisową z której będzie wynikało że ten samochód ma 10kkm...
Wysiadam obejrzeć z zewnątrz i tu się zaczyna...
Otwieram maskę, patrzę na lampy - zamiennki TYC czyli raczej z tych gorszych. Patrzę na silnik, oczywiście jak to od Mirków-picusiów komisowych wylizane, wypakowane wszystko jak nowe.
Patrzę na chłodnicę, jakaś taka za czysta nawet jak na wymytą, patrzę dalej a tam data produkcji 11.2013... obok naklejka z napisem "Nie zrywać"... patrzę dalej a tam poniżej dolnego króćca chłodnicy wychodzi taki mały wężyk jakoś dziwnie zwinięty w stronę zderzaka, ale do czego on jak tam nic nie ma? Odciągnąłem go lekko palcem - przewód wyskoczył zza - plastików gdzie był wciśnięty żeby nie latał. Wężyk był zakończony... śrubą od koła, która został zabezpieczona metalową opaską żeby nie wypadła - hi-level druciarskiej naprawy jakich mało...
Śruby prawego błotnika - TORXy jak to we francuzie, ukręcone, brak kawałka osłony pod silnikiem, niedbale spasowane plastiki podszybia, śruby maski obdarte z lakieru...
Prosty wniosek - sprowadzony z Rajchu, bity przodem, szafa cofnięta, klasyka komisów.
Patrzę dalej...
- No opony jeszcze trochę pojeżdżą...
- Ale przecież nowe mi założyli.
- Ania... nowe zimówki mają ok. 8mm bieżnika te tak na oko mają 4 no może 5mm.
-....
Patrzę na DOT na boku opony a tam 3305...
- Ania, te opony są z 2005 roku, są starsze od samochodu, de facto 10-letnie opony uznaje się za śmieć i można z nich co najwyżej zrobić kwietnik...
- Ale może ktoś nie używał...
- Tak, jasne kupił samochód, kupił opony i tak leżały i od leżenia zużyły się o 50%, do tego nie ważne ile jest bieżnika ważne, że mają 10lat, guma się starzeje, nawet jak były dobrze przechowywane to nie są pełnowartościowe.
- Ale Panowie w komisie tak zachwalali, nie pojechałam sama, pojechałam z wujkiem Mietkiem, Mietek kupił w komisie Hyundai'a i jest zadowolony, przecież teraz jest taka nagonka na komisy! Onie nie mogą sobie pozwolić na przekręty bo są na piętnowanym! - wypierała rzeczywistość Ania...

sobota, 3 stycznia 2015

Kupić, sprzedać, czyli galeria kretynów cz. 2: Przygody z Płocka.


Jakiś czas temu kolega z pracy stwierdził że jego nieśmiertelne Vento 1.9SDI jest już tak zjedzone przez rudą że czas na zmianę. A że Vento bardzo lubił to stwierdził że chce Borę.
Strasznie się uparł że ma być z rocznika 2002 no max. 2001 i do tego sedan, TDI i najlepiej ciemna.
Z rocznikiem tłumaczyłem mu że to już nieduża różnica czy samochód będzie miał 13 czy 15 lat, bo w tej kategorii wiekowej to się patrzy na stan a nie rocznik. Ale dobra uparł się i już. Do tego jego budżet był taki że ledwo się spinał z ofertami sprzedaży w tych rocznikach.
Oczywiście naznajdował jakichś super ofert gdzieś pod niemiecką granicą ale wybiłem mu to z głowy na przykładzie super Bory z komisu na Modlińskiej która w ogłoszeniu była super ociekająca zajebistością igła! A na miejscu zastaliśmy takiego kasztana że już jak ją przez płot zobaczyłem to nie miałem ochoty oglądać dalej.
Któregoś dnia przychodzi do roboty najarany że znalazł fajną w Płocku...
Jak wiadomo jechać do Płocka po samochód to tak jak w okolice Radomia... z resztą po poprzednich dwóch przygodach w Płocku wiedziałem co mówię(ale o tym później. Ale Andrzej się uparł, no to dobra, jedziemy, przejedziemy się prosto z pracy żeby jeszcze widno było, natłucze kilometrów bo do Płocka mieliśmy lekko ponad 100km zobaczy igiełkę na którą się napalił cycki mu do ziemi opadną to i nie odrodzą się pomysły jeżdżenia po popularny model w drugi koniec kraju.
Dojechaliśmy na miejsce, oczywiście Mirek jak na rasowego Mirka przystało umówił się na Orlenie na wlocie do miasta. Trochę się spóźnił więc zdążyłem kupić hot-doga. Zajechał i zaczyna gadkę jaki to jest zajebisty samochód, jak malutko pali, i Belg płakał jak sprzedawał, bezwypadkowa, tylko zderzak lakierowany i tak stoi i nawija Andrzejowi. Ja się nie wtrącam, bo przecież jem, ale tak słucham, flaki mnie skręcają od szablonowej gadki rasowego Mirka, widzę że Andrzej się napala na tą furę. W międzyczasie obszedłem samochód, skończyłem jeść i włączam się do rozmowy:
J(Ja): - Panie, a dlaczego tu nadkola nie ma?
M(Mirek) - Łee panie to to na giełdzie 50zł kosztuje to se złożycie.
J: - Jak takie tanie to trzeba było założyć. Zwłaszcza że przez to że go nie ma to widać że błotnik lakierowany.
M: - No jak to z Belgii przycierkę miał to kiedyś tam pomalowali.
Zaczynam węszyć dalej, Błotnik lakierowany, prawa lampa zamiennik podłej jakości, zderzak z grillem poskręcany na gipsówki.
J: - Dobra, dowiem się co było z tym samochodem czy mam sam dalej dochodzić?
M: - Nic, nie było, bezwypadkowa jest tylko jakąś przycierkę może miała.
No to oglądam dalej...
J: - Klima nie działa.
M: - Bo do nabicia jest, ale to można za 50zł zrobić i po problemie będzie.
J: - To było nabić jak to 50zł! A tak pewnie nabije i zaraz po czynniku śladu nie będzie. O i wyświetlacz od komputera (duży FIS miała).
M: - Ten wyświetlacz to też za 50zł można naprawić, jest tu taki chłopak co to robi...
J: - To trzeba było zainwestować te 150zł i zrobić to wszystko od razu by się samochód lepiej prezentował. Do tego jakoś nie wierzę że ktoś nabije całkiem pustą klimę za 50zł albo naprawi za tyle FISa.
Potem długa bezsensowna debata na temat cen usług. Ostatecznie Mirek mięknie, wyciąga telefon, pokazuje zdjęcia tej Bory jak na lawecie z Belgii przyjechała. Okazało się że była uderzona prawym narożnikiem, uszkodzony błotnik, zderzak, lampa, przedni pas, i dość mocno zagięta maska.
Ale Mirek zarzekał się że wszystkie elementy wymienił.
Mina mu zrzedła jak wyciągnąłem miernik grubości lakieru. Okazało się że maska nie była wymieniona tylko ma nawalone ze dwa kilo szpachli.
Ostatecznie powiedziałem że kończymy rozmowę, bo na każdym kroku mnie oszukuje więc nie mamy o czym dalej gadać. Mirek obraził się na mnie, ale zaczął nagabywać Andrzeja że on opuści 500zł i żeby brał bo to zajebista fura. Andrzej mimo wszystko podjarany skórą i pięknymi alufelgami (na których opony były każda inna i w dodatku łysa) nawet zaczął się łamać... ale wziąłem go na bok i spacyfikowałem. Pojechaliśmy do domu Mirek na odchodne spojrzał na mnie jakby chciał mi niezły oklep spuścić że mu klienta spłoszyłem.

A co do poprzednich przygód z Płocka. Tak na szybko.
Brat szukał kilka lat temu samochodu. Zobaczyliśmy w ogłoszeniu pięknego Passata B5FL, świeżo sprowadzony z Niemiec, dobrze wyposażony, z udokumentowanym przebiegiem i generalnie miód-malina.
Stwierdziliśmy że coś na tu nie pasuje, że jest za pięknie, ale i tak z ciekawości pojedziemy.
Na miejscu - sprzedający Cygan-handlarz, jak go zobaczyłem miałem ochotę od razu odjechać, bo jeszcze nie słyszałem żeby ktoś dobrze wyszedł na interesach z Cyganami.
Samochód miał niemieckie tablice i włoskie dokumenty, komputer był po francusku, zawieszenie hałasowało jak kopana skrzynka z narzędziami, przeguby strzelały jak nadepnięta folia bąbelkowa, wnętrze było mokre - pewnie nie wysechł do końca po praniu. Każdy narożnik samochodu był podrapany, maska była wgnieciona, czego na zdjęciach w ogłoszeniu nie było widać bo ktoś się pobawił Photoshop'em.
A z książka serwisowa urywała się trzy lata wcześniej. I wynikało że samochód z początku robił po 30-40kkm rocznie a przez ostatnie 3 lata przejechał 6kkm :P
Dziękujemy...

Kolejna przygoda z Płocka, brat poprosił mnie żebym obejrzał w jednym z płockich komisów Tigrę dla jego koleżanki, bo dowiedział się że akurat jadę do Płocka w innej sprawie.
Zajechałem do komisu, Tigra, jak to większość Tigr na rynku gniot i wycieruch z akcesoriami tuningowymi z Tesco.
Ale najlepszy był Mirek z komisu. Jak się dowiedział że oglądam na prośbę koleżanki to proponował dużego "wiskacza" za pozytywne zrecenzowanie wspomnianej Tigry... na co odparłem że i tak dostanę dużego "wiskacza" jak on to nazwał za to że przyjechałem, obejrzałem i uchronię przed zakupem padliny...

Mam jeszcze trochę takich historyjek. Muszę się zebrać i je pospisywać zanim zapomnę :)